środa, 28 listopada 2012

"Bądź miłościw niegrzecznemu"

Lao Che "Soundtrack" 2012

"(...) Bądź miłościw niegrzecznemu"*. A jak tu nie być, wszak Spięty to niesforny geniusz, który ze swoją gwardią, Lao Che, stanowi gwarancję doooskonałych tworów. Jeszcze zachwycam się i odkrywam wielowymiarowość poprzednich albumów („Prąd stały/prąd zmienny” oraz „Gusła” dozgonnie bez znudzenia!), a tu kolejne smakowite kąski gotowe do hmm... pożarcia przez ucho i kosztowania przez organ interpretacyjny:). Czyli coś dla ucha i coś dla ducha. „Soundtrack” jest wymagający, owszem, ale tym samym bardziej wartościowy. Spięty w warstwie lirycznej w sposób obłędnie bezbłędny pokazuje jak błądzi ("Jutro uwierzę, że na wzór swój mnie ulepił, jutro zaufam, że przy robocie tej nie pił").

Photobucket

Jeśli zaś chodzi o samo brzmienie - nikomu nie ujdzie uwadze, że od początku działalności mocno ewoluowało. Toteż wraz z nową płytą, Lao Che konsekwentnie idzie jeszcze dalej. Stopień zróżnicowania dźwięków jest naprawdę imponujący. Tym razem jak w tytule – trochę soundtrackowo, ale poza tym.. na bogato! Po trochu wszystkiego. Niemalże dosłownie, bo w pierwszym utworze wsiadamy do metra,
a dalej... co przystanek, to inny kawałek. Jest i balladowo, i rockowo, ale pojawią się też hip-hopowy (ha!) bądź hip-hopowopodobny kawałek „Jestem psem”(znawczynią nie jestem, ale śmiem twierdzić, iż rzeczywiście jest „bujany” w rytmie tego miejskiego stylu, chociaż nie w czystej formie – dookoła też coś się dzieje). Załapawszy się czas jakiś temu na koncert promujący płytę (27.10.2012r. w gdyńskim Uchu**), stwierdzić muszę, iż podbija on powyższą opinię, ALE... momentami płyta nie dogania (ostrzejszej) wersji koncertowej, która w przypadku „Jestem psem” to dopiero miała moc! Zresztą każdy, kto na koncertach Lao Che bywa lub był, wie, jak, zdaje się, że bez wysiłku, chłopaki tworzą za każdym razem maj-ster-sztyk. Oj tak, na koncertach serwują publiczności idealnie zbilansowane rozrywkowo-intelektualne doznania. Bym zapomniała, kurczę. Jest minus - jest tylko dziesięć piosenek. No i wszystkie takie smutne!***


*kawałek 06. Dym

**na plus Panów powiem jeszcze, że przez prawie cały koncert (mimo, że za specjalnie niskopienna nie jestem) zza głów przewijających się przede mną osobników, nie za bardzo byłam w stanie dostrzec coś więcej niż reflektory i zaledwie fragmenty sylwetek ze sceny, a i tak przyjemność z odbioru miałam zaiste wyborną ;)

***;)