wtorek, 26 marca 2013

Cegła z nutellą, czyli o California Stories Uncovered, odc. 2

Na urodziny Shadowplay, podczas których wystąpił tczewski zespół California Stories Uncovered, wpadłyśmy z poślizgiem, nie załapawszy się na pokaz mody. Na after party też nie zostałyśmy, zmywszy się do Wydziału Remontowego. Także krótką relację z urodzin Shadowplay w Instytucie Spraw Wszelakich okrajam do samego koncertu:)


Kto czytał, ten wie, a kto nie czytał, może nadrobić: klik ! Krótko i oględnie rzecz ujmując, ich koncert
w Królewskiej Fabryce Karabinów był dla mnie... znośny. Słyszałam jednak wiele dobrych opinii na ich temat i stwierdziłam, że tak jak nie oceniamy książek po okładce, tak postaram się nie oceniać zespołu po jednym koncercie i, a co tam, pójdę.

Nie wiem co, jak i dlaczego, ale tym razem to był naprawdę z-n-a-k-o-m-i-t-y koncert! Cudowne przenikanie się dźwięków. Miałam wrażenie, że słucham nie kilku, ale jednego instrumentu, który jest
w stanie opowiedzieć swoim brzmieniem niestworzone historie. Muzycy totalnie odpłynęli, ale tym razem się temu nie dziwię, że byli tacy oderwani. Cali są muzyką i to naprawdę spójny obrazek.

W dwóch słowach: piękny hałas. Taka właśnie tytułowa cegła z nutellą. Coś surowego, brudnawego, coś czego bym nie zjadła i co chrzęści między zębami, ale podane jest z czymś tak smacznym, że pozostawia
w stanie rozanielenia i smakuje naprawdę wybornie. Ależ się cieszę, że chłopaki się 'reaktywowali'
i szykują się do wydania krążka:)
Polska muzyka naprawdę ma się dobrze!

PS. Żeby nie było, że same ochy i achy. Publiczność domagała się bisu, a zespół, tłumacząc się brakiem nowego materiału, zszedł ze sceny. Chyba bym już wolała, aby jak na poprzednim koncercie, powtórzyli któryś kawałek. Albo niech się solidnie przygotują do tego, że ludzie naprawdę chcą ich słuchać
i zaserwują wreszcie jakiś smaczek na koniec.

























niedziela, 17 marca 2013

Kolosy 2013

To był najlepszy prezent na Dzień Kobiet jaki mogłam "dostać", czyli dziś o Kolosach za 2012 rok:)


08. marca w Hali Sportowo - Widowiskowej w Gdyni rozpoczęły się trwające trzy dni 15. Ogólnopolskie spotkania podróżników, żeglarzy i alpinistów. Czyli tzw. Kolosy (za rok 2012). Z racji tego, iż zazwyczaj weekendy nie bywają dla mnie łaskawe i najczęściej spędzam je w pracy, udało mi się uczestniczyć w spotkaniach tylko pierwszego dnia - a mianowicie Dnia fotoplastykonu, podróży i wyczynu. Możliwe, że po wszystkich trzech nie wróciłabym do domu, tylko złapała stopa i pognała gdzieś w siną dal;) ale po kolei...

Od lat obijało mi się o uszy "Kolosy to...", "Kolosy tamto...". I tak sobie myślałam, że skoro ludzie przybywają na nie z całej Polski, to szkoda czasu i wysiłku by przesiadywać godzinami w tłumie i ścisku (pomyślała ta, która jechała na Woodstock pociągiem, a kto jechał ten wie, co to znaczy;D...). Otóż kwestia ta okazała się mało istotna. Ludzie siedzą, leżą i stoją i to naprawdę jest bez znaczenia. Odniosłam wrażenie, że wszyscy wyjęci są spoza naszej czasoprzestrzeni i na czas prezentacji stają się współuczestnikami podróżniczych opowieści. Ja na chwilę przeniosłam się na Syberię, do Azji, Afryki Zachodniej, na Ural, do Ameryki Południowej...










( Katarzyna i Krzysztof Machulscy "Jak Natalia Tajmienia złowiła" )


(Ernest Jóźwik "Afryka Zachodnia, czyli najwspanialsze chwile w życiu & Dominik Szmajda "Rower góral i na Ural" - portret ocenzurowany przez autora;) )

Niektórzy zaproszeni podróżnicy mieli mniejszy, niektórzy większy dar opowiadania. Trafiłam w większości na tych drugich. I uśmiałam się do łez. Niesamowite pokłady dobrej energii, cudownych widoków, fantastycznych zdjęć (!) i solidna porcja inspiracji na to, jak się w życiu odnaleźć i gdzie szukać szczęścia. Warto czasem przypomnieć sobie, jak niewiele mając (uczestniczącym w prezentacjach nawet na kikunastomiesięcznych wyprawach najczęściej musiał wystarczyć jedynie plecak) można doświadczyć najpiękniejszych chwil w życiu. Albo podjąć krótką refleksję na temat tego, jak ludzie w ubogich (w naszym mniemaniu) wioskach na końcu świata (również pojęcie względne;) ) żyją szczęśliwie, kultywując tradycję i dbając o relacje rodzinne. Materialnych rzeczy mają niewiele, więc nikt nikomu niczego nie zazdrości. Niby proste, ale akurat w naszej kulturze to już raczej nieodwracalne.

Największy ubaw i podziw wzbudził we mnie Dominik Szmajda, który jak się po podsumowaniu tegorocznej edycji Kolosów okazało, otrzymał nagrodę publiczności za najlepszą prezentację - "Rower góral i na Ural". Jego zwariowane przygody w stylu: spływ górską rzeką na dętce od traktora, wyprawa przez tundrę czołgopodobnym wehikułem i inne, naprawdę godne podziwu, zaserwowane z ogromnym poczuciem humoru i opowiedziane przesympatycznym, urzekającym głosem sprawiły, że wydały się być w zasięgu każdego szarego człowieka. Opowieści pozbawione heroizmu i nadęcia, chociaż z pewnością wymagały nie lada odwagi i wysiłku.

Swoistą 'chichrawkę' zafundował nam też Adrian Krysztofinski i jego prezentacja "Moja Panamericana (autorska wersja)". To chyba jedyny tak zakręcony i beztroski na swój sposób podróżnik, który tego dnia wystąpił. Bo jak inaczej nazwać człowieka, który spalenie się łódki jego i zapoznanych na trasie przyjaciół kwituje krótkim żartobliwym komentarzem i przyjmuje wszystkie zwroty akcji, zarówno pozytywne jak i te mniej, z niesamowitą pokorą i pogodą ducha? Podczas podróży przez całą Amerykę Południową czerpie z życia pełnymi garściami, szuka przygód za każdym zakrętem. A wszystko to z naiwnością dziecka zachłyśniętego urokami tego cudownego globu i serdecznością ludzi.

Nie sposób oddać charakter i atmosferę tych spotkań, więc nawet nie próbując, zachęcam po prostu na przyszłoroczną edycję:) Ja będę na pewno. Z termosem i pakietem kanapek na calutkie trzy dni:) Au revoir!

niedziela, 10 marca 2013

Dawno dawno temu w Seattle

był sobie zespół Alice in Chains. No może nie aż tak strasznie dawno, bo grupa powstała w roku moich urodzin (a przecież nie jestem jeszcze taka stara...?), ale można już mówić o niej jako legendzie.
7 lutego w Wydziale Remontowym ich kawałki zagrał DeLuxe Tribute Band.


Wcale nie jest łatwo zagrać dobry cover. Tu się pomylisz, tam zafałszujesz - łatwo to wyłapać w odniesieniu do oryginału. A zagrać na takim poziomie jak wspomniani bywalcy sceny remontowej, to już naprawdę chylę czoła. Przez parę dobrych lat nie słuchałam Alice in Chains, tym bardziej miło było mi obejrzeć się wstecz i świetnie przy tym bawić:)

Kolejny arcyudany koncert "Tribute to...", więc apetyt na kolejne wzrasta, a te już tuż tuż - do zobaczyska!


















PS. jak zwykle poślizg, toż to tradycja ;)) a w następnym odcinku pstrykowpisu: gdyńskie Kolosy i krótka relacja z Instytutu Spraw Wszelakich - koncertu California Stories Uncovered. Lekkie nieukontentowanie (delikatnie mówiąc) pozostałe po występie w Królewskiej Fabryce Karabinów zażegnane:) !

poniedziałek, 4 marca 2013

UL/KR, Instytut Spraw Wszelakich

Zimno, wietrzno, nieprzyjemno. Taki był piątek i pogoda po trosze odzwierciedlała moje samopoczucie. Ale aby nie poddać się do końca temu marazmowi, trzeba było się zebrać w sobie, opatulić kapturzyskiem i wyruszyć na muzykobranie.
W Sopocie, w Instytucie Spraw Wszelakich, w piątkowy wieczór wystąpić miał duet UL/KR.
Szłam ze znakiem zapytania nad głową, bo ani ciut ciut nie znałam twórczości chłopaków.


Co prawda był to piątek, ale nie trzynastego i nie wiedzieć skąd nad imprezą zawisło jakieś dziwne fatum małych nieszczęść.
Na wejściu zamiast biletów czy pieczątek zostaliśmy oznaczeni markerem ("X":) ) na nadgarstkach, bo ktoś zapomniał pieczątek. A później już taśmowo: problemy zespołu z odsłuchem, z mikrofonem...

Tylko nie piszę tego po to, żeby pomarudzić, ale żeby podkreślić, jak mimo tych niedogodności byłam oczarowana całym występem UL/KR.
Stworzono tak niesamowitą atmosferę, że publiczność była wpatrzona i zasłuchana w nich jak małe dziecko słuchające ukochanej bajki.
I tak jak wcześniej ich nie znałam, tak z miejsca kompletnie mnie zauroczyli - dwóch niepozornych chłopaków, w tym jeden z wąsem i w koszuli ze strychu dziadka, drugi z fryzurą à la Johnny Bravo.

Zaprezentowali brzmienie na tyle oryginalne, że aż sama nie wiem do czego i kogo ich porównać. Wymyśliłam sobie więc nowy gatunek - liryczny electrock:) Tak z delikatnym przymrużeniem oka, ale tak to właśnie widzę (słyszę). Po koncercie skusiłam się od razu na płytę, wszak trzeba zespół wspierać
i życzyć, aby coraz szerzej ich dźwięki opanowywały eter.
Oby do rychłego usłyszenia!