czwartek, 24 stycznia 2013

Przelotem




Zamiast ptasich stópek nieustannie widzę tu chaotyczne szkice tras samolotów.
Także na dziś pozostawiam odwiedzających bloga w zbiorowej halucynacji. Albo po prostu w zimowym nastroju:)

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Faktor X

Tydzień temu w gdyńskim Pokładzie (swoją drogą, polecam, klimatyczne miejsce z prawdziwie morską duszą) na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy zagrał m.in. Marcin Spenner.
Parę jego występów miałam wcześniej okazję obejrzeć w internecie, głównie w programie X Factor. Czysta ludzka ciekawość kazała mi sprawdzić jak radzi sobie na żywo. Bez tego całego show, radosnego - gdy należy - pląsania i wyuczonych spojrzeń do kamery (czemu, chwała!, jak widać było w transmisjach, nie poddawał się w takim stopniu jak reszta posłusznych uczestników).


Ależ rozczarowanie.
Przed występem gitarzysta ostrzegł, iż Marcin jest chory, co ten potwierdził. I teraz pytanie: kto ma komu współczuć? Publiczność choremu czy chory publiczności, że będzie musiała słuchać artysty nie w pełni władz wokalnych? Trochę jedno i drugie.
Rzeczywiście słychać było, że coś nie gra, ale w największej mierze to i tak wina repertuaru. Każdy utwór, gdybym miała okazję go posłuchać "na wyrywki" - ok. Ale zaserwowane jeden po drugim, smęt za smętem?!
Człowiek jest młody, zdrowy też raczej, do tego jak sam opowiadał w programie - szczęśliwie zakochany, więc skąd te smęty?! 3 Doors Down "Here without you", Adele "Rolling in the deep"... resztę średnio pamiętam, naprawdę zlewało się to wszystko w niemal jedną nutę. Nawet jak nie było smutne, bo tekst jakby optymistyczny ( Coldplay "Lost", Dżem "Do kołyski"), to i tak niektórzy pod wpływem współodczuwanych emocji mogliby uronić łzę.

Wiem, że Marcin ma głos, ale dlaczego sam sobie podstawił nogę, tego już nie wiem. Potencjał ma, ale jak wielu. Podobnie jak wielu ma ten cudowny "faktor x", tyle że "x" to jak wiemy, wielka niewiadoma.



PS. Żeby nie było - mimo tych narzekań naprawdę trzymam za niego kciuki, bo to chyba dobry chłopak jest:) I czy wypada aż tak krytykować koncert charytatywny? Może i trochę wstyd, ale w kontekście rozmyślań o gwiazdach "produkowanych" przez telewizję fajnie czasem skonfrontować ich bajki z rzeczywistością.

niedziela, 20 stycznia 2013

Let it snow

A zatem - dziś trzecia część mojej norweskiej opowieści.
Z ogromnego stosu ośnieżonych zdjęć wybrałam te, na których wycinki tej pięknej, norweskiej Narnii widać najlepiej. Puszysta i gruba warstwa śniegu skutecznie maskuje różnorodność przyrody i zamraża strumienie, ale taki właśnie na poły bajeczny, a na poły surowy krajobraz przyszło mi oglądać i takiż on właśnie mnie ujął.

Szalenie zazdroszczę Norwegom pięknych, w bodaj dziewięćdziesięciu procentach drewnianych, domków. Nie zdarza się często, by moje oko w Polsce dostrzegało tak klimatyczne (a przy tym proste i raczej skromne, broń Boże wille) domki. I co więcej kolorowe, co u mnie, przywykłej do widoku stonowanych, a najczęściej białych/beżowych/brunatnych elewacji, wywoływało serdeczny uśmiech. Małe oazy spokoju, które przy tak niewielkim zaludnieniu gwarantują swobodę i komfort. Oczywiście są i minusy takiego "wyobcowania", ale przypuszczam, że mieszkańcy tych stron już dawno przywykli do takiej specyfiki zabudowy.




Podczas licznych spacerów krajobraz nie zmieniał się diametralnie, ale mimo to nieustannie mnie zachwycał. Może też dlatego, że polska zima automatycznie obudowuje w mojej głowie wszelkie dotyczące jej skojarzenia sowitą porcją brei. Tu zaś, sięgający mi gdzieniegdzie do połowy uda śnieg, stanowił jakby urzeczywistnienie dziecięcych marzeń o bezkresnych połaciach prawdziwie "śnieżnobiałego", skrzącego się puchu, nieskażonego niczyją stopą (!). Tak więc momentami czułam się i bawiłam jak dziecko. Zresztą nie tylko ja:)














Jak wiadomo, czas spędzony beztrosko mija w hiperprzyspieszonym tempie, a świadomość, że dobiega końca jest jak kubeł zimnej wody.
Norwegia pożegnała nas nad wyraz ciepłą temperaturą. Pan pracujący w Hemsedal na stoku stwierdził ponoć, iż nie przypomina sobie, by o tej porze roku zdarzyła się tak łagodna temperatura. Tak więc moje obawy sprzed wyjazdu, że wrócę jako sopelek lodu, okazały się dalekie od rzeczywistości. Tym samym też podróż powrotna minęła trochę mniej stresująco.

Odcinek Hemsedal-Karlskrona przebyliśmy w czasie krótszym niż zamierzaliśmy, więc na miejscu mieliśmy czas, by trochę się rozejrzeć. Miasto wyglądało na ładne i zadbane, a niezmiernie miłym akcentem było polskie menu w jednej z knajpek, bowiem rozszyfrowywanie szwedzkiego to rzecz naprawdę karkołomna.



Tym razem na widok promu cieszyłam się znacznie mniej, trudno jednak się dziwić:)


I tym oto tęsknym wzrokiem kończę moją (około)norweską relację, zachowując wspomnienia ciepłe jak ten kubas pełny pysznej herbaty:)


PS. Wiem, że zagląda tu, a nawet czyta;) ten blog osoba, dzięki której ten wyjazd w ogóle się udał. Tak więc dziękuję :)) .

środa, 16 stycznia 2013

Hemsedal

Miała się tu pojawić druga - i w zamierzeniu ostatnia - część relacji z wyjazdu. Ale. Samych zdjęć ze spacerów uzbierało mi się tyle, że klawisz scroll odwiedzających mógłby tego nie wytrzymać. Tak więc dziś po prostu część kolejna. Zapraszam.

Przyjmijmy, że właśnie dojechaliśmy (nie bez przygód, co czyni wspomnienia z wyjazdu jeszcze bardziej barwnymi). Jest już wieczór, więc sceneria iście bajkowa. Śniegu po kolana, miejscami do połowy uda. Nagromadzony na drzewach śnieg ugina swoim ciężarem gałęzie. Naszym oczom ukazuje się piękny drewniany domek, jestem wniebowzięta. Nosi dosyć trudną do przyswojenia nazwę - Elgstugu.

PS. Pora wykonania zdjęć rozmija się momentami z czasem narracji mojej opowieści, ale uporządkowanie zdjęć pod jej dyktando jest znacznie prostsze niż opisywanie pojedynczych zdjęć:)



Wnętrze okazuje się niesamowicie przytulne (okazuje, bo chyba nikt z nas nie wiedział jak domek w środku wygląda i dzięki temu nasz entuzjazm nabiera mocy do potęgi n-tej!). Czeka na nas ciepłe wnętrze i klimatyczny drewniany wystrój, zmęczenie podróżą znika w mig. Z każdego okna spoglądają na nas góry albo las. Mam ochotę zabarykadować się tam do końca życia:)




Czekamy na resztę ekipy, która w drodze na wzgórze, na którym stoi domek, uzbraja swoje koła w łańcuchy. Gdy przybywają wszyscy rozpakowujemy nasz cały majdan:) Domek jest dziesięcioosobowy, więc każdy znajduje swoje miejsce. Jak ktoś pod koniec naszego pobytu słusznie zauważył, mimo iż stanowiliśmy całkiem liczną ekipę, cała organizacja dnia codziennego oraz wspólnie spędzany czas nigdy nie były powodem zgrzytów i nieporozumień. Na dowód tego - nasz pierwszy posiłek dzięki niepisanemu podziałowi ról niemalże sam wskoczył na stół w parę minut:)


Było to 31. grudnia, więc parę godzin później świętowaliśmy w szampańskich nastrojach Nowy Rok:) Z tego wydarzenia zdjęć nie ma i nie będzie, hehe.

Tyle tytułem wstępu i moich pierwszych wrażeń. Z uwagi na to, że Hemsedal, do którego przybyliśmy jest miastem typowo turystycznym, parę słów o nim.
Nie należę do grona narciarzy ani fanów snowboardu, więc śmiało mogę powiedzieć, że oprócz spacerów i przesiadywania w lokalnych knajpach naprawdę niewiele jest atrakcji. Mi to wystarczyło, bo dla mnie osobiście spacery zawsze łączą przyjemne z pożytecznym, mogłam do woli zachwycać się norweskim pejzażem i chociaż w niewielkim stopniu wzmocnić kondycję.
A dla tych, którzy lubią poszaleć na stoku parę zdjęć i informacji ->






Ośrodek wygląda profesjonalnie, jest doskonale zorganizowany. Restauracje, sklepy, wypożyczalnie sprzętu, zadbany stok. Jest również szkółka dla początkujących, ale się nie skusiłam;) Na kosztach wynajmu sprzętu i wjazdu się nie znam, ale za trzy dni trzeba było zapłacić bodajże około 300-400 złotych. Za to cena 15 minutowego dostępu do internetu (15 złotych) mnie zabiła. Kurort pełną gębą!:)
Jest jeszcze rzecz, która niesamowicie mnie zaskoczyła i pod koniec pobytu wszyscy zdecydowaliśmy się skorzystać z tej możliwości - grill na stoku!





Kto wytrwał do końca, moje gratulacje ;) Niebawem kolejna część mojego norweskiego tasiemca!

niedziela, 13 stycznia 2013

To Norway!

A zatem i jest! Pierwsza część mojej (jakże skrótowej) relacji z dziesięciodniowego wyjazdu do Śniegolandii.

Trasa do Norwegii wiodła przez Szwecję, dokąd dotarliśmy promem. Mam pecha, bo to moja druga nim przeprawa i znów wypadła w sezonie zimowym. Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości nieco odmieni się sceneria, w której przyszło mi płynąć - zaśnieżone i oblodzone pokłady oraz przeszywający wiatr ściągający czapki z głów. Przypuszczam, że miło by było skorzystać z możliwości wygrzewania się na pokładzie (notabene oznaczonego wszędzie jako sun deck), nocnego podglądania gwiazd i wpuszczania w nozdrza świeżego, lekkiego powietrza. Ale to tak tylko na marginesie. Podróż była udana i minęła w okamgnieniu pod znakiem integracji naszej dziesięcioosobowej ekipy.



Photobucket
Tyle kuszących poręczy! Still a child;)

Wysiedliśmy w Karlskronie, skąd nasz trójwehikułowy konwój obrał azymut na miasto Hovik, które przez dwa dni stanowiło naszą bazę wypadową do Oslo. Udało nam się zwiedzić Operę, Ratusz, zobaczyć kilka ciekawych miejsc i po prostu się poszwendać. Jak wspomniałam w poprzednim poście, Oslo zaskoczyło mnie niesamowitą ilością rzeźb. Byłam pod ogromnym wrażeniem parku Vigeland, któremu to prawdopodobnie poświęcę osobny wpis. Poruszałam się po nim jak japoński turysta, chcąc uwiecznić niemal każdy krok. Utworzę więc w swoim czasie wpis chociaż odrobinę oddający klimat parku i jego arcydzieł.
Fotograficzny zapis z naszych szwędrówek poniżej - zapraszam na małą podróż po skandynawskich zakątkach!





















W kolejnym poście dalsza część naszej wyprawy. Kierunek -> Hemsedal!